Dzień Wspólnoty Rejonu Starachowice i Młodzianów

W sobotę 14 października w Rejonie Starachowice przeżywaliśmy Dzień Wspólnoty Rejonu Starachowice i Młodzianów. Odbył się on w parafii Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Skarżysku – Kamiennej. Tym razem zaproszono również kręgi z Rejonu Młodzianów J. Razem było nas 70 osób dorosłych i 21 dzieci  – z dwunastu parafii naszej diecezji!

Temat RDW „ Kościół żywy – Wspólnota Ludu Bożego” został w słowach pełnych mocy Ducha Świętego przedstawiony przez o. Huberta. Podkreślił on fakt, że jesteśmy w ciągłej drodze, pielgrzymujemy. Jesteśmy również Kościołem posłanym. Jako wspólnota Domowego Kościoła musimy pamiętać o tym, że to Pan Bóg daje wzrost! My stanowimy narzędzia w Jego rękach.  Dlatego nie wolno nam patrzeć na wspólnotę z perspektywy statystyki! Mamy podejść z wiarą. Ważne, byśmy otwierali się na działanie Boga, bo On wie, co robi – nawet jeśli wydaje nam się, że powinno być inaczej. Dla nas osobiście mottem tej nauki były słowa  ULTREIA ET SUSEIA, czyli ŚMIAŁO –  IDŹMY WYŻEJ!  – bo chrześcijaństwo to najpiękniejsza z możliwych dróg!

Kolejnym punktem programu, który zdecydowanie pozostanie w pamięci były świadectwa małżeństw, które ukazywały moc działania Pana na rekolekcjach – zarówno z punktu widzenia uczestników, jak i prowadzących. Centralnym momentem RDW była oczywiście Msza Święta z ludem, co było również okazją do dawania świadectwa wiary. Podczas tej Eucharystii 5 małżeństw zakończyło czas pilotażu i  podjęło decyzję życia charyzmatem Ruchu Światło – Życie. Dla nas, będących już wiele lat we wspólnocie usłyszane słowa „Pragniemy włączyć się do Domowego Kościoła (…) i formować według jego zasad”, były po raz kolejny motywacją do trwania w Ruchu! Zakończenie Dnia Wspólnoty –  agapa – to niezwykła okazja do budowania relacji oraz dzielenia się działaniem Pana w naszym codziennym życiu. Z punktu widzenia pary, która była wśród gospodarzy tego wydarzenia, śmiało możemy powiedzieć, że jeśli chodzi o sprawy organizacyjne, Pan działał w pokoju i łagodności. Tak po ludzku mówiąc –  wszystko się udało J

Chwała Panu!

Monika i Jarek

Zachęcamy Was serdecznie do zapoznania się ze świadectwami, które podkreślają wartość wspólnoty oraz pokazują wielką moc Pana Boga, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych!

SZCZĘŚĆ BOŻE!

Mimo zmęczenia po całym tygodniu zajęć  postanowiłam jeszcze wybrać się do Skarżyska na Rejonowy Dzień Wspólnoty. Pomimo obaw okazało się, że było warto przyjechać. Trafiłam bezpośrednio na konferencję  i słowa, które usłyszałam,  od razu trafiły do mnie .” Jesteśmy ciągle w drodze. Zadaj sobie pytanie  w którym miejscu drogi jesteś. Śmiało idź do przodu”. Poczułam jakby zakonnik mówił bezpośrednio do mnie. Czułam, że  zatrzymałam się na swojej drodze rozwoju duchowego, a te słowa  pobudziły mnie do działania. Miło było spotkać osoby z Domowego Kościoła, które również podążają tą drogą . Czułam, że czas spędzony ze wspólnotą był dla mnie tym czasem, którego mi było potrzeba.

Chwała Panu!

Teresa 

MOJE ŚWIADECTWO ŁASKI WIARY

„Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” Flp 4,13

Muszę powiedzieć, że moje życie wcale nie zaczynało się dobrze. Z relacji  mojej mamy wiem, że miałam być usunięta – czyli już na wstępie mój anioł stróż miał ciężko. Potem dom pełen alkoholu, przemocy i jak to przy tym wszystkim bywa –  molestowanie ze strony ojca. Brak przykładu wiary, a nawet obrażanie stanu duchownego było w moim domu normą. Brak wigilii i łamania się opłatkiem.  Brak obchodzenia świat Wielkiej Nocy- do 24 roku życia nie doświadczyłam zwyczajów obchodzenia Wielkanocy. Totalna ciemność życia duchowego. Guślarstwo babci – mamy mojego taty. Trudności związane z podjęciem nauki – brak pieniędzy w domu na  naukę,  brak akceptacji wyboru szkoły ze strony rodzica, brak wsparcia rodzica w kontynuacji studiów i próby samobójcze, które na szczęście nie doszły do skutku. Wszystko to budowało we mnie poczucie braku akceptacji samej siebie –  nie czułam się godna miłości matki, brata czy ojca – nikogo.  Byłam niepotrzebna i ciągle czułam potrzebę  udawadniania, że jestem dobra i godna czyjeś uwagi, uczucia czy zaufania. Momentem przełomowym w moim życiu było wybaczenie mamie i mojemu tacie. Uwolniłam się od bagażu uczuć złości i nienawiści. To – tak po krótce, co wyniosłam z domu rodzinnego.

            Dopiero potem przyszedł czas na modlitwę – moją własną złożoną z rytualnych modlitw znanych ze szkoły. Zaczęłam się modlić o kogoś, z kim mogłabym uklęknąć i bez wstydu pomodlić się do Boga. I pojawił się mój mąż – Janusz. Zaczęliśmy tworzyć razem coś, czego nigdy w domu nie miałam – wspólną modlitwę, jeszcze osobno  -obok siebie, ale już modlitwę. Moje próby poszukiwania Pana Boga  trwały długo, bo 15 lat. Przyszedł czas wytęsknionego odnalezienia Boga we własnym sercu.

Rok 2019 – wówczas przystąpiliśmy z mężem do DK w naszej parafii. Moje  małżeństwo chyliło się wówczas już od dobrych paru lat ku upadkowi – nie było w moim małżeństwie więzi, zrozumienia czy wparcia. Próby rozwiązania naszych kłopotów  w sposób „ludzki” spełzły na niczym. Moje rozmowy z mężem pogłębiały tylko kryzys i  kierowały nas ku rozwodowi. Walczyłam, ale tak po ludzku.  A trzeba było poprosić Najwyższego. Zaproszenie do DK w naszej parafii spłynęła na nas jak promienie słońca. I wówczas w naszej rodzinie zaczęły dziać się cuda. Pierwszy, który pamiętam pojawił się po rekolekcjach małżeńskich w Spale prowadzonymi przez małżeństwo Pulikowskich – to wówczas mój mąż, który nie pokazywał mi uczucia, zrozumienia, uwagi i szacunku dla moich codziennych obowiązków wykonywanych w domu, wypowiedział odważnie słowa przeprosin i wdzięczności na spotkaniu kręgu w obecności wszystkich zgromadzonych po czytaniu fragmentu Pisma Świętego o roli żony i męża. Słowa (…)„Mężowie, miłujcie wasze żony, jak i Chrystus umiłował…..(…) Mężowie powinni tak miłować swoje żony, jak swoje własne ciała. Kto miłuje swoją żonę miłuje siebie samego.” zadziałały jak klucz do dawno nieotwieranych drzwi. Mąż ze łzami w oczach dziękował mi za te lata moich starań i przepraszał, że nie doceniał mojego wysiłku, jaki wkładałam w tworzeniu naszego ogniska domowego – ta chwila na zawsze pozostanie w moim sercu, ponieważ mój mąż na nowo stał się moją opoką i moim schronieniem. Znów byliśmy jednym – tak jak za czasów narzeczeństwa. Czułam się od nowa zauważana, doceniana, wspierana i tak po prostu kochana. Już nie zostawiał mnie samej sobie z trudami każdego dnia, tylko dopytywał, wykazywał zainteresowanie dzielenia obowiązków na dwoje i był blisko.

 Pan Bóg zadziałał jeszcze raz na  tych rekolekcjach w Spale. Rekolekcje w Spale kończyły się adoracją Pana Jezusa i odnowieniem przyrzeczeń małżeńskich. Po modlitwie adoracyjnej wstałam jednocześnie z mężem od ołtarza i oboje patrząc sobie w oczy – zwierzyliśmy  się sobie o dziwnym odczuciu – posłyszeniu „ Będzie zdrowa”. Nie za bardzo wiedzieliśmy o co chodzi. Myśleliśmy, że to może dotyczy naszych cichych nadziei dotyczących powiększenia rodziny, bo oboje zapragnęliśmy mieć jeszcze jedno dziecko,  a że dwóch synów już mamy, pomyśleliśmy, że może Bóg ześle nam córkę. Jednak, jak czas nam potem pokazał  nasze wspólne „słyszenie – będzie zdrowa” dotyczyło kogoś innego.

Kolejny cud przyszedł w momencie zderzenia się mojej wiary z rzeczywistością. W 2021 – rażona jak gromem usłyszałam wyrok śmierci na mojej mamie – rak złośliwy tzw. gruczolak, umiejscowiony w lewym płucu i węzłach chłonnych po środku klatki piersiowej. Pytając o rokowania lekarz stwierdził, że trudno cokolwiek powiedzieć, bo dynamika choroby bywa różna. Oględnie dawał 6 miesięcy, może rok życia mamie. Mama miała 72 lata – sama załamała się słysząc diagnozę. Wyłączyła się z życia. Ja w tym dniu wróciłam do domu zapłakana i pierwsze, co wówczas zrobiłam to uklękłam i błagałam Boga o jeszcze choćby 5 lat życia mamy. Wyżaliłam się Bogu z mojego lęku życia bez niej – człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak mocno kogoś potrzebuje, jeśli nie doświadczy zagrożenia braku tej osoby. Do tej pory kiedy pisze o tym – to łzy same płyną po policzkach. To był trudny czas. Podnosząc się z kolan wiedziałam, że będzie już dobrze. Poczułam spokój, wewnętrzne przekonanie, że mama będzie zdrowa. Byłam spokojna. Po tej modlitwie wstałam, poszłam do mamy i powiedziałam jej, że będzie żyła. Zapytała skąd to wiem – powiedziałam jej, że rozmawiałam z Bogiem i złożyłam przyrzeczenie, że nie wezmę już żadnego papierosa do końca mojego życia na poczet jej zdrowia. I poczułam, że tak się stanie. Spojrzała wówczas na mnie i stwierdziła, że jest to moje pobożne życzenie, i że trzeba się pogodzić  z faktem, że niedługo odejdzie. Zrobiłam wówczas mamie długi wykłada o wierze i o „moim układzie z Panem Bogiem”, ale ona nie chciała słuchać. Moje rodzeństwo też zareagowało podobnie, a nawet bracia uznali mnie za lekko „niepoczytalną” (tłumaczyli moje zachowanie wynikiem stresu spowodowanego chorobą mamy).

Potem zaczęła się chemioterapia i jej negatywne skutki. Mama powoli na naszych oczach gasła. Były momenty – tygodnie, że nie wstawała z łóżka. Pokarmy przyjmowała już tylko w płynie i mało. Potem już same kroplówki.  Ja nie traciłam czasu i w jej intencji modliłam się w kręgu na każdym spotkaniu lub osobiście nowenną do ks. Papczyńskiego. Przyszedł moment, kiedy mieliśmy podjąć decyzję o wyjeździe na rekolekcje, ale nie wiedziałam, czy stan mamy pozwoli mi na wyjazd. Bóg dał, że akurat przed wyjazdem na rekolekcje w lipcu 2022  mama poczuła się lepiej i mogliśmy wyjechać. I tam na rekolekcjach 25 lipca (bo nie mogłam 26 lipca – termin była zajęty) poprosiłam o mszę wstawienniczą za mamę z okazji jej imienin – Anny. Mama była wówczas  umówiona na tomografię 27 lipca. Zadzwoniłam  do niej, aby powiedzieć jej, że modliłam się za nią na mszy i że wyniki tomografii będą dobre, ale mama, jak zwykle, nie wierzyła. I tak też się stało – tomografia wykazała cofnięcie się raka z okolic węzłów chłonnych. Po rekolekcjach wróciliśmy  do domu jak z innego wymiaru pełni spokoju, radości, zrozumienia i optymizmu. Jak się okazało, mama nie mogła kontynuować chemioterapii, bo źle ją znosiła. Przeszła na immunoterapię, która także robiła spustoszenia w jej organizmie – pod wpływem immunoterapii odezwały się choroby wieku dojrzałego i znów należało wstrzymać leczenie, bo organizm nie wytrzymywał. Potem próba z farmakologiczną wersją chemii, która też się nie przyjęła.  Nastąpił  przestój w leczeniu czymkolwiek, a w między czasie mama doznała urazu prawej dłoni, więc dodatkowe ograniczenie samodzielności  na 6 tygodni.

 I przyszedł październik 2023 – 2 tygodnie temu tj. 5 października mama otrzymała wyniki z tomografii. Nie ma raka w lewym płucu i węzłach chłonnych, nie ma przerzutów mimo nieukończonego leczenia – koniec podejmowania prób chemioterapii, koniec jeżdżenia na onkologię i koniec niszczenia chemią jej organizmu. Chwała Panu!!! Bogu niech będą dzięki! Mama jest zdrowa – tak jak usłyszałam  w 2021 na adoracji w Spale: „Będzie zdrowa”- wtedy tego nie rozumiałam, nie wiedziałam o co chodzi. Dziś wiem, że otrzymałam wiadomość, że Bóg przyjął moją modlitwę.

Za każdym razem, gdy wyciągałam do Boga ręce  (modliłam się, adorowałam, uczestniczyłam we mszy na tygodniu, czytałam Pismo Święte,  podejmowałam namiot spotkania czy kolejną regułę rozwijającą moją bliskość z Panem Jezusa – otrzymywałam to, o co prosiłam – nie rozumiałam, dlaczego tak się dzieje. Teraz już wiem – prosiłam szczerze, z wiarą, że Bóg mnie słucha i poświęcałam każdy mój czas Bogu. To procentowało i pracowało we mnie. Wystarczy wierzyć  i  w myśl słów Jezusa : Wszystko, o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie.” Tak właśnie czynię – wierzę i mam nadzieję, że  łaska wiary pozostanie i że jej nie utracę. Czekam z wytęsknieniem na kolejne rekolekcje II i III stopnia i aż cała drżę na myśl, ile jeszcze cudów mnie czeka. Szukam Boga w każdym działaniu, trudności czy radości. . Podejmuję kolejne próby  bycia blisko z Panem Bogiem przez uczestnictwo w pierwszych piątkach, pierwszych sobotach miesiąca i na tygodniu, bo wiem, że czas poświęcony Bogu to czas zyskany. Teraz już wiem, że jestem kochana, godna i wysłuchana. Wiem, że jeśli poproszę to otrzymam, bo Pan Bóg czeka na każdego z nas, tak jak my czekamy na własne dzieci, które popełniają błędy, wracają, przepraszają i znów upadają. Jeśli my jako ludzie wybaczamy i pomagamy naszym dzieciom, to czemu nie miałby czynić tego Bóg – Ojciec nas wszystkich? On czeka na mnie, na Ciebie …… na każdego. I to jest najpiękniejsze, że to w końcu zrozumiałam, że Bóg czeka na mnie, na moją modlitwę, na moje przeprosiny i skruchę. Czeka, aż znajdziemy dla niego w końcu czas.

Z Panem Bogiem!

Iwona: lat 46 – matka dwóch wspaniałych synów, żona  męża od 19 lat, pedagog specjalny, córka, siostra i ciocia, przyjaciółka i koleżanka.